Karin, wbrew zapowiedziom, nie przyszła
wieczorem, co sprawiło, że martwiłam się jeszcze bardziej niż
popołudniu w szkole. Choć przecież miała u mnie nocować, nie
pojawiała się. Gdyby nagle zmieniły jej się plany, powinna
przecież dać mi znać. Wystarczyło zadzwonić, co zresztą zawsze
robiła, kiedy odwoływała nasze spotkania. Lecz tym razem telefon
milczał jak zaklęty.
W głowie snułam okropne wizje tego,
co mogło jej przeszkodzić w dotarciu do mojego domu. W takich
sytuacjach wyobraźnia podsuwa najgorsze wersje zdarzeń. Moja także
postępowała zgodnie z tą regułą, także wciąż niepotrzebnie
podsycałam swoje zatroskanie. Kiedy zaczęłam się już poważnie
martwić, tak, że byłam skłonna wybiec z mieszkania i szukać jej
po całym mieście, dostałam sms'a:
„Przepraszam Sakura, nie przyjdę.
Mamy się przygotowywać na powrót brata. Rodzice urządzają
przyjęcie.”
Uspokoił mnie trochę, lecz wolałabym,
żeby była tu ze mną. Tylko dlaczego? Przecież u siebie w domu,
wśród bliskich jej osób, z rodziną – tam powinna być
bezpieczna. Najbardziej smutny był fakt, że „powinna”, a ja nie
byłam co do tego taka pewna. Może właśnie to tak bardzo mnie
niepokoiło.
Gdy rano przyszłam do szkoły, Karin
była jeszcze nieobecna. Czekałam na nią na parterze wraz z Hinatą,
która z kolei wyczekiwała nadejścia Mayumi – jej przyjaciółki.
Próbowałam ją zagadać i poplotkować trochę, o jakichś nic nie
znaczących rzeczach, by rozluźnić atmosferę, ale rozmowa
rozsypała się całkiem, gdy dziewczyna dostrzegła na horyzoncie
grupkę chłopaków z równoległej klasy. Przeszli tuż obok, nie
zwracając na nas uwagi, mimo tego Hinata zrobiła się czerwona jak
burak, jak gdyby zawstydziła ją sama ich obecność. Doskonale
zdawałam sobie sprawę z tego, że moja koleżanka, odkąd tylko
pamiętam, była nadzwyczaj nieśmiała osobą. Z roku na rok stawała
się coraz bardziej otwarta i towarzyska, widać było, że zmienia
się pod tym względem na lepsze, ale i tak zawsze to ona uchodziła
za tą najspokojniejszą i najcichszą. Nigdy jednak nie zdarzało
się, by reagowała tak na chłopaków z naszej klasy. Czy w ogóle
na innych, jeśli nie odzywali się do niej lub nie zbytni nie
zwracali uwagi.
Kobieca intuicja podpowiadała mi, że
coś tu nie pasowało... To nadmierne zawstydzenie Hinaty było
zdecydowanie podejrzanie. Nikt, nawet ona, nie czerwieni się jak
najdojrzalsza wiśnia z powodu jakichś chłopaków. Nie przyglądałam
się tamtej grupce zbyt uważnie, więc nie wiedziałam, kto
dokładnie był wśród nich, ale wyczuwałam, że znajdował się
tam ktoś ważny dla dziewczyny. Czyżby jej obiekt westchnień? Z
tego co wiedziałam, Hinata nie miała chłopaka. To jednak nie
oznaczało, że nie była w nikim zakochana. Nigdy nie interesowały
mnie plotki na temat innych ludzi, dlatego też nie zdziwiłoby mnie
moje niedoinformowanie, ale być może w klasie istniały jakieś
pogłoski na ten temat.
Postanowiłam zaryzykować, chociaż
nie liczyłam na to, że się czegoś dowiem.
- Hianta, wszystko w porządku?
- T-tak – odparła, spoglądając
na mnie nieco spłoszonym wzrokiem. Musiała domyślić się, że
zauważyłam jej nietypową reakcję.
- Wśród tych chłopaków był
ktoś, kto ci się podobał? - zdawałam sobie sprawę z tego, że
takie pytanie ją o to prosto z mostu, to może nie najlepszy
pomysł, ale byłam najzwyczajniej w świecie ciekawa, czy moje
przypuszczenia są słuszne.
- Sakura... więc to aż tak bardzo
widać? - spytała zlęknionym głosem. – Ale nie powiesz nikomu?
- Nie, no co ty! Nie powiem, ja nie
z takich – uśmiechnęłam się do niej.
Wyglądała, jakby odetchnęła z
ulgą.
- No... tak, tam był... koś... kto
mi się podoba... - wybąkała ze spuszczoną głową, bawiąc się
w międzyczasie koniuszkiem koszuli.
Już miałam zapytać o kogo konkretnie
chodziło, ale zadzwonił dzwonek oznaczający początek pierwszej
lekcji. Pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli na tym zakończę.
Nie było sensu dalej męczyć Hinaty. W końcu to nie moja sprawa,
nie powinnam ją zbytnio o to wypytywać. W dodatku ni stąd ni zowąd
podbiegła do nas Mayumi i uściskała swoją przyjaciółkę. Jej
włosy byłe w nieładzie, całe rozczochrane. Na pierwszy rzut oka
widać było, że dziewczyna bardzo spieszyła się by zdążyć do
szkoły na czas.
Ja również się z nią przywitałam i
we trójkę poszłyśmy do sali. Jak się później dowiedziałam,
Mayumi zaspała i musiała biec całą drogę, stąd jej niedbały
wygląd.
Cała klasa czekała, aż nauczyciel
wreszcie się pojawi. Spóźniał się, co było do niego niepodobne.
Zazwyczaj nasz nauczyciel matematyki wchodził do klasy równo z
dzwonkiem lub krótko po nim.
Dlatego też to on najczęściej musiał
czekać aż wszystkie osoby dotrą na jego lekcję. Podczas naszych
zajęć, nie zdarzyło się jeszcze, by spóźnił się więcej niż
pięć minut, także wszyscy byliśmy trochę zdezorientowani.
- Może zachorował?
- Albo ma jakieś zebranie?
- A może miał wypadek? - w sali
słychać było zaniepokojone lub pełne nadziei szepty, w
zależności od tego, jaki stosunek do nauczyciela miał dany uczeń.
W momencie, kiedy mówiłam do
koleżanki siedzącej za mną, że pewnie przyślą nam zaraz jakieś
zastępstwo, drzwi otworzyły się i stanęła w nich Karin. W ręku
ściskała swoja torbę. Omiotła wzrokiem klasę, a gdy nie
dostrzegła w niej nauczyciela, bez słowa ruszyła do swojej ławki.
Wyjęła swoje przybory lecz trochę zbyt mocno rzuciła na blat
zeszyt, który przejechał po śliskiej powierzchni i ostatecznie
zsunął się na podłogę. To mi wystarczyło, bym zorientowała
się, jak bardzo jest dziś roztrzepana i poddenerwowana.
Podniosła zeszyt i usiadła,
przysuwając się bliżej do ławki.
- Karin, wszystko gra? –
powiedziałam cicho, gdy do niej podeszłam.
- Można tak powiedzieć -
westchnęła. – To już dzisiaj. Już nie wiem, co mam robić...
- Pisał coś jeszcze?
Obejrzała się niepewnie, czy nikt
nikt oprócz mnie nie słucha.
- Tak.
- Co tym razem?
- Pytał, czy nadal kolekcjonuje
perfumy. Ale wydaje mi się, że nie powinnam się tym przejmować,
prawda? - spytała z nadzieją w głosie.
- Tak – mówiłam to co chciała
usłyszeć, by ją uspokoić – to nic takiego. To na pewno nic nie
znaczy.
Nie mogłam dłużej rozmawiać z
Karin, bo nauczyciel pojawił się niespodziewanie. Było już
piętnaście minut po dzwonku. Wszyscy, którzy nie siedzieli na
swoich miejscach, w tym także ja, szybko pobiegli do swoich ławek i
usadowili się krzesłach. Pan Iruka podszedł do nauczycielskiego
biurka i jak zwykle oparł o jego bok swą skórzaną teczkę.
Odkaszlnął, po czym oparł się dłońmi o krawędź biurka.
- Przepraszam za spóźnienie –
zaczął, rozglądając się po całej klasie – ale coś mnie
zatrzymało. A teraz, zanim przejdziemy do tematu lekcji, chciałbym
coś ogłosić. Otóż, od dzisiaj do waszej klasy dołączy jeszcze
jeden uczeń. Sai, pozwól! - zawołał.
Zza drzwi wyszedł wysoki, dosyć chudy
chłopak. Dłonią odgarnął z czoła nieco przydługą grzywkę.
Tym co w jego wyglądzie od razu rzucało się w oczy, była bardzo
blada cera. Można by nawet pomyśleć, że ta bladość miała w
sobie coś niezdrowego i odpychającego, gdyby nie fakt, że czarny
kolor włosów, kontrastował z nią w atrakcyjny sposób.
Stanął przed tablicą, zwrócony w
kierunku zaciekawionej klasy. Jego twarz nie wyrażała żadnych
emocji. Usta tworzyły niemal prostą linię, przez co nie mogłam
rozpoznać, czy uśmiechał się, czy wprost przeciwnie – był
smutny. Nie mówiąc już o jakichkolwiek innych uczuciach. Jeśli
był zdenerwowany lub zawstydzony, tego również nie dawał po sobie
poznać, a jego aparycja w żaden sposób tego nie zdradzała. Przez
ten bez zupełnie neutralny wyraz twarzy, początkowo wydał mi się
trochę... pusty i zimny.
Spod krótkich rzęs spoglądały jego
ciemne, niemal czarne oczy, które wydawały posiadać w sobie jakiś
nieznany błysk, nadający mu tajemniczości. Gdy przypadkowo
popatrzyliśmy na siebie nawzajem, na krótki, prawie niezauważalny
moment, zatopiłam się w jego spojrzeniu. Wtedy przypomniałam sobie
stare powiedzenie: „oczy są zwierciadłem duszy” i wreszcie
odnalazłam w nim sens. W przypadku Saia ta mądrość sprawdzała
się w stu procentach, bo jeżeli cokolwiek mogło go zdemaskować,
to jedynie oczy.
- No, Sai, śmiało. Przedstaw się
klasie – Iruka zwrócił się przyjaźnie do nowego ucznia.
Na twarzy chłopaka pojawił się
uśmiech, lecz wyglądał nienaturalnie, jak gdyby został wymuszony.
Kiedy zaczął mówić, zmrużył oczy i ukłonił się.
- Nazywam się Sai Nakazawa. Miło
mi was poznać. - W sali dało się słyszeć głosy innych,
witające nowego kolegę.
Nauczyciel odczekał chwilę, jakby
oczekiwał na to, że Sai doda coś jeszcze. Gdy tamten nie
kontynuował, pan Iruka postanowił go zachęcić do zdradzenia czegoś więcej na swój temat.
- Dobrze Sai. Może powiesz nam
jeszcze skąd przyjechałeś? Mógłbyś też powiedzieć nam coś
więcej o sobie, jeśli chcesz. Na pewno wszyscy są ciekawi.
- Przyjechałem z Kobe. Wcześniej
uczyłem się w jednym z tamtejszych liceów. Razem z rodzicami
przeprowadziliśmy się tutaj ze względu na ich pracę –
odpowiedział rzeczowo.
Nauczyciel matematyki zrozumiał
widocznie, że ma do czynienia z niezbyt rozmowną osobą, więc
postanowił nie męczyć go dłużej. Znając go, pewnie pomyślał,
że chłopak i tak był już dostatecznie zestresowany znalezieniem
się w centrum uwagi i stąd wynikała jego nieśmiałość. Tak, pan
Iruka zawsze miał jak najlepsze zdanie o swoich uczniach i prędzej
stwierdziłby, że ktoś jest skryty i zamknięty w sobie niż
zadziera nosa. Taki był właśnie nasz nauczyciel matematyki.
Na przerwie rozmawiałam z Karin. Nic
się nie zmieniło. Nadal bała się i już na odległość dało się
wyczuć od niej zdenerwowanie. Lecz nawet ona przez moment zapomniała
o problemach i widocznie wyluzowała się, kiedy prawie wszystkie
dziewczyny z naszej klasy, a także nasza dwójka, urządziły
pogawędkę na środku sali. Rozmawiałyśmy, a raczej bez skrupułów
obgadywałyśmy naszego nowego kolegę, nie pozostawiając na nim
choćby suchej nitki. Wszystkie wspólnie orzekłyśmy, że ma w
sobie to „coś”, co oznaczało, że biedny chłopak nie będzie
miał życia... wróć! Nie opędzi się od dziewczęcych serc i
czułych spojrzeń już do końca roku szkolnego. Wstyd się
przyznać, ale choć zazwyczaj nie przyłączałam się do takich
pogaduszek i mało interesował mnie ktokolwiek spoza kręgu dobrych
znajomych, tym razem, nawet ja z ogromnym zainteresowaniem i
wypiekami na twarzy wymieniałam swoje spostrzeżenia na temat „tego
nowego chłopaka”. Bądź co bądź, przystojnego...
Lekcje zakończyły się, co jednak nie
wróżyło nic dobrego. W końcu dzisiaj był jeden z najgorszych dni
dla mojej przyjaciółki. Gdy tylko zadzwonił dzwonek, zobaczyłam
jak Karin trzęsie się ze strachu. Nie był to przyjemny widok, a ja
aż zaciskałam pięści ze złości. Gdybym tylko potrafiła jej
jakoś pomóc... Ostatecznie, po rozmowie, która była trudna także
dla mnie, bo sama nie miałam pojęcia, co powiedzieć, udało mi się
ją odrobinę uspokoić.
- Wiesz Sakura, może naprawdę nie
będzie tak źle. Spróbuję się trzymać od niego z daleka, tak
jak powiedziałaś – mówiła, gdy sznurowała już drugi but.
- I bardzo dobrze. Wiadomo, że nie
uda ci się uciec od niego zupełnie, ale przynajmniej staraj się
nie zbliżać do niego, jeśli to nie będzie konieczne. I nie
zostawaj z nim sam na sam! - radziłam.
- Postaram się.
- Najlepiej będzie, jeśli będziesz
trzymać się rodziców albo dziadków... no wiesz, kiedy będą w
pobliżu. I kiedy on także tam będzie.
- Ale wiesz, że oni...
- Tak, tak! A gdyby zrobiło się
naprawdę źle, dzwoń do mnie. Albo przyjdź. A najlepiej to i
jedno i drugie.
- Dzięki Sakura. Przynajmniej na
ciebie mogę liczyć.
Trochę czasu zeszło nam, kiedy tak
rozmawiałyśmy. Większość uczniów zdążyła już opuścić
budynek i wokół zrobiło się dziwnie cicho. Pojedyncze osoby w
milczeniu schodziły na parter i zmieniały buty lub nakładały
kurtki. Każdy, nawet najmniejszy szelest materiału lub stukot
kroków wysuwał się na pierwszy plan. To aż dziwne, że kiedy było
tam więcej ludzi, w ogóle nie zwracało się na to uwagi. Na
szczęście po chwili szłyśmy już przez szkolne podwórze w
kierunku bramy.
- Myślisz, że pytał o te perfumy
dlatego, że chce podarować mi jakieś? - zapytała nagle Karin,
znowu wracając do tematu swojego starszego brata.
- No nie wiem... – odparłam zgodnie
z prawdą. - Pewnie tak. Długo go nie było, to może chce dać wam
jakieś prezenty. Dla twoich rodziców pewnie też coś szykuje –
uśmiechnęłam się do niej, lecz złe przeczucia nie opuszczały
mnie nawet na chwilę. Nie chciałam jednak dodatkowo stresować
Karin. Dziewczyna i tak przez to wszystko nie czuła się najlepiej.
- Bo wiesz Sakura, kiedyś, dawno
temu... to od niego dostałam pierwsze perfumy. Pamiętam je do
dzisiaj. Pachniały ślicznie, truskawką i arbuzem. Uwielbiałam
je. Tak strasznie się wtedy z nich cieszyłam... A potem zaczęłam
je zbierać. – W jej oczach zobaczyłam łzy, jednak dzielnie nie
pozwalała im wypłynąć. - Ale buteleczkę po tamtych zostawiłam,
chociaż zużyłam je bardzo szybko. Trzymam ją w skrzyneczce, pod
łóżkiem, razem z innymi ważnymi rzeczami.
- Tak, wiem. Pokazywałaś mi je
kiedyś.
Byłyśmy już przy bramie. Jeszcze
chwilę temu, kiedy dopiero miałyśmy się z nią zrównać, jakby
znikąd spłynęła na mnie nagle fala niepokoju. Nie wiedziałam co
oznacza i zignorowałam ją, choć przez to dziwne uczucie dostałam
gęsiej skórki. Jednak wkrótce miałam tego pożałować.
Usłyszałyśmy głośny pisk opon i
od razu obejrzałyśmy się w lewą stronę, skąd też dochodził
ten nieprzyjemny dźwięk. Jakiś samochód, który do tej pory stał
zaparkowany parędziesiąt metrów dalej, nagle ruszył i jechał w
naszym kierunku dosyć szybko, zważywszy na fakt, że nie przebył
zbyt długiej drogi i nie miał czasu rozpędzić się za bardzo.
Pierwsze co przyszło mi do głowy, to
jedno słowo: wariat. Bo kto inny mógłby robić coś takiego i w
jakim celu? Chyba tylko po to, by się popisać lub zaspokoić swoje
wygórowane ego.
Jednak zaraz przekonałam się, że być
może moje myśli nie były tak dalekie od prawdy. Samochód w ciągu
kilku sekund zatrzymał się przed nami. Wszystko działo się tak
strasznie szybko, że później ciężko mi było przypomnieć sobie,
co się tak właściwie stało.
Auto należało do tych luksusowych.
Nie znałam się zbyt dobrze na markach, ale na pierwszy rzut oka
widać było, że to jedno z tych bardzo drogich, na które
przeciętnego zjadacza chleba nie będzie stać nigdy. W dodatku
zamiast typowego znaczka, z przodu maski znajdowała się jakaś
srebrna figurka. Pojazd miał czarny lakier, który błyszczał,
jakby ktoś dopiero go wypolerował.
Jedna z przyciemnianych szyb, które
uniemożliwiały zobaczenie, kto znajdował się w środku, nagle
odsunęła się powoli. Wraz z Karin stałyśmy i gapiłyśmy się na
nią. Prawdę mówiąc, nie wiedziałyśmy co się dzieje, dlatego
też nie uciekałyśmy w popłochu ani nie zareagowałyśmy w
jakikolwiek sposób. I to był nasz błąd.
Szyba „opadła” i zobaczyłyśmy w
niej młodego mężczyznę. Od razu w oczy rzucało się to, jak
bardzo przystojny był. Bez problemu mógłby uchodzić za jakąś
gwiazdę lub celebrytę, a znajdując się w takim pojeździe, to
wcale nie wydawało się niemożliwe. Miał jasne, niemal białe
włosy sięgające mu do ramion. Ubrany był w elegancki, ciemny
garnitur, a przynajmniej górę od niego, bo całości nie udało mi
się dojrzeć. Ciemnofioletowy krawat był natomiast dobrze widoczny
na tle białej koszuli. Gdy spojrzał na nas, zobaczyłam jego
purpurowe oczy i w tamtym momencie, olśniło mnie.
- Karin, uciekajmy! - zdążyłam
powiedzieć głośno i pociągnąć Karin za rękaw. Ta nawet nie drgnęła. Stała jak
osłupiała i wpatrywała się w odsuniętą szybę jak zaczarowana.
Mówiłam do niej cały czas, ale jakby mnie nie słuchała.
- Witaj siostrzyczko! - usłyszałyśmy
radosny, ciepły głos wydobywający się z wnętrza samochodu. -
Przyjechałem po ciebie, cieszysz się? Tak dawno się nie widzieliśmy!
Moja przyjaciółka nie wypowiedziała
nawet słowa. Cały czas patrzyła się, jak zaczarowana i ani
drgnęła. Nadal nie reagowała na moje słowa, co trochę mnie
przerażało. Wyglądała, jakby ktoś ją zahipnotyzował.
- Chyba trochę cię zaskoczyłem –
stwierdził, widząc jej reakcję. - Wsiadaj – powiedział. To nie
zabrzmiało już tak wesoło, ale zdecydowanie bardziej stanowczo i
ostro. Drzwi do auta otworzyły się, chyba automatycznie.
- Ona nigdzie z tobą nie pójdzie!
Zostaw ją w spokoju! - wrzeszczałam na niego, lecz nie wyglądał
jakby się choć trochę tym przejął. Zauważyłam, jak tylko
machnął na mnie ręką w geście ignorancji. Wróciłam więc do
starej strategii.
- Karin, nie, proszę, nie musisz tego
robić – błagałam, trzymając ją za ramię. Starałam się
przemówić jej do rozsądku, ale ona, ku mojemu zdziwieniu, nagle
wyrwała się z mojego uścisku i wsiadła do samochodu na miejsce
pasażera nawet na mnie nie patrząc. Za to jej brat obdarzył mnie
swoim spojrzeniem. Nim drzwi się zamknęły ujrzałam jak patrzy na
mnie co najmniej złowrogo, aż przeszedł mnie dreszcz.
Gdy samochód odjeżdżał, mimowolnie
krzyknęłam jeszcze:
- Karin! Karin...
W tamtym momencie ogarnęła mnie
ogromna wściekłość. Dlaczego jej nie zatrzymałam? Dlaczego nie
zrobiłam czegoś więcej? Mogłam siłą zaciągnąć ją do szkoły
albo gdziekolwiek indziej. Co z tego, że by się opierała? To dla
jej dobra! Przecież nie wiadomo, co teraz mogło jej się stać!
No i dlaczego Karin tak posłusznie wsiadła do jego samochodu?
Przecież ona tak strasznie bała się go...
Złość wzrastała z każda chwilą,
które wydawały się być wiecznością. Tak naprawdę, było to
tylko parę sekund, ale mi wydawało się, jakbym stała tam co
najmniej od paru godzin. Wciąż widziałam przerażoną Karin i
wzrok jej starszego brata. Zdałam sobie sprawę, że nienawidzę
go.
Miałam ochotę kogoś uderzyć.
Zniszczyć coś. Kopnąć. Zadać ból. Nie wiedziałam, skąd się
to brało, ale czułam w sobie narastającą agresję.
Nienawidziłam go wtedy jak nikogo
innego na świecie. I chyba pierwszy raz pomyślałam o kimkolwiek,
że lepiej byłoby, gdyby nie żył. Jak on śmiał krzywdzić
osoby, które kochałam?
Te wszystkie negatywne emocje,
kumulując się w moim sercu sprawiły, że musiałam dać im upust.
Dlatego też, choć początkowo nawet nie zdawałam sobie z tego
sprawy, z moich oczu popłynęły łzy. Stałam tam, gdzie byłam
wcześniej, gdy samochód odjeżdżał. Trzęsłam się ze złości i
płakałam, w myślach przeklinając Suigetsu.
Najpierw usłyszałem jakieś krzyki
przed bramą szkolną. Nie przejąłem się nimi, bo i po co? Często
ludzie krzyczą, zupełnie bez powodu, kiedy lekcje się skończą i
nawet ich trochę rozumiem. To całe siedzenie przez połowę dnia w
ławce, prawie nieruchomo, potrafi zniszczyć człowiekowi psychikę.
Sam też czasem mam ochotę wyjść i wykrzyczeć gdzieś w
przestrzeń to co denerwuje mnie i boli. Krzyczeć głośno, bez
ustanku, aż ochrypnę. Ale jeszcze dobrze się trzymam i jak na
razie potrafię poradzić sobie z własnymi emocjami. Nawet ten
przeklęty klub teatralny jakoś zniosę, choć przyznaję,
momentami mam ochotę rzucić to, chociaż tak naprawdę jeszcze
dobrze nie zacząłem.
Szedłem dalej i gdy zbliżałem się
do bramy, usłyszałem jeszcze raz dziewczęcy krzyk. Spostrzegłem
też odjeżdżający samochód. Był całkiem niezły. Tak się
składało, że Rolls-Royce to jedna z moich ulubionych marek i w
przyszłości, planowałem sobie taki kupić. Jeśli tylko będzie
mnie na niego stać.
Westchnąłem ciężko. Chyba najpierw
musiałbym napaść na bank, albo... nie, z ich pieniędzy nie
skorzystam.
Podszedłem bliżej i zobaczyłem
jakąś dziewczynę. Wcześniej nie mogłem jej dostrzec, bo
kamienny mur zasłaniał mi jej postać. Cóż, nic nowego, w końcu
to szkoła, lekcje się skończyły, uczniowie i uczennice wracali
do swoich domów... Prawdę mówiąc, miałem dosyć dziewczyn jak
na dzisiaj, zwłaszcza tych, które zaczepiły mnie na przerwie
prosząc o to, bym zjadł z nimi lunch. Dziwne, że choć za każdym
razem im odmawiałem, one ciągle uparcie próbowały.
Miałem przejść obok niej tak jak
zawsze, obojętnie, patrząc gdzieś w dal, by nie mogła złapać
mojego wzroku. W końcu po co miałbym zaczepiać jedną z tych
teoretycznie irytujących istot, które skutecznie uprzykrzały mi
życie swoim nadmiernym zainteresowaniem.? Miałbym samodzielnie
narażać się na kolejny dziwny chichot i próbę podrywu? Nie,
zdecydowanie nie.
Nigdy nie twierdziłem, że każda
dziewczyna była taka, ani też, że każda padała jak mucha na mój
widok. Nie uważałem się za ósmy cud świata, co to to nie! Ale
niestety, w większości przypadków tak było...
Dziewczyna nie kompletnie zwróciła
na mnie uwagi. Patrzyła się w przestrzeń, nie reagując nie tylko
na mnie, ale na cokolwiek. To wydało mi się nieco nienaturalne
i... intrygujące. Zatrzymałem się by przyjrzeć się jej
uważniej. Miała różowe, półdługie włosy. Musiała wyróżniać
się nimi na tle innych, lecz nie pamiętałem bym spotkał ją
wcześniej w naszej szkole. Oprócz tego wyglądała bardzo
przeciętnie. Nie była brzydka, ale nie powiedziałbym, że była
też jakoś szczególnie ładna. W dodatku zupełnie nie w moim
typie.
Dostrzegłam, że nie patrzy się w tę
przestrzeń zupełnie bezczynnie. Jej podbródek drżał, a pięści
miała zacisnęła z całej siły, tak, że chyba paznokcie, u
jednej z dłoni, wbiły jej się w skórę, bo zauważyłem czerwone
krople krwi. Z zielonych oczu płynęły łzy. Początkowo
pomyślałem, że może jest smutna. Może chłopak ją rzucił albo
była zagrożona? Dziewczyny chyba reagowały na to przesadnie
emocjonalnie, tak przynajmniej słyszałem.
- Wszystko w porządku? - zapytałem,
by powiedzieć cokolwiek. Nie wiem dlaczego to zrobiłem, może po
prostu zainteresowała mnie swoją dziwną nieobecnością i brakiem
reakcji na otoczenie. Tak to sobie później tłumaczyłem.
Dziewczyna drgnęła, jakby
przestraszyła się czegoś. Chyba wyrwałem ją z zamyślenia, bo
spojrzała na mnie z zaskoczoną do granic możliwości miną.
- Co? - zapytała, jakby nie bardzo
wiedziała czego od niej chciałem i co się działo wokół.
- Płaczesz – stwierdziłem. -
Pytałem tylko, czy nic ci nie jest – starałem się, by to
zabrzmiało jeśli nie łagodnie, to przynajmniej zwyczajnie.
- Aha – chyba wreszcie coś do niej
dotarło. - Nic mi nie jest! Daj mi spokój! - prychnęła wściekle,
jakbym zrobił jej coś... tylko no właśnie, co? Też nie
wiedziałem.
Po tych słowach natychmiast ruszyła przed siebie. Mało brakowało, a popchnęłaby mnie na ulicę, bo chyba stałem jej na drodze. Zobaczyłem jeszcze jak wytarła łzy rękawem, a później dopiero wyciągnęła z kieszeni chusteczkę. Gdy zniknęła mi z oczu, ruszyłem w przeciwnym kierunku, do swojego domu. W drodze nie zawracałem sobie dłużej głowy tą dziwną sytuacją.
Po tych słowach natychmiast ruszyła przed siebie. Mało brakowało, a popchnęłaby mnie na ulicę, bo chyba stałem jej na drodze. Zobaczyłem jeszcze jak wytarła łzy rękawem, a później dopiero wyciągnęła z kieszeni chusteczkę. Gdy zniknęła mi z oczu, ruszyłem w przeciwnym kierunku, do swojego domu. W drodze nie zawracałem sobie dłużej głowy tą dziwną sytuacją.
Musiałem przygotować się na wieczór.
W końcu czekała na mnie nowa praca. Ciekawe, czy tym razem będzie
w miarę normalna?
***
Pierwsze spotkanie Sasuke i Sakury za nami ^^ Teraz może być ich tylko więcej.
Wydaje mi się, że ten rozdział też nie jest taki krótki. Starałam się, żeby był jak najdłuższy ;p
Pewnie zastanawiacie się, co też Suigetsu zrobił swojej siostrze, że ta tak się go boi. Ale nie zdradzę tego, jeszcze nie teraz :D
Pewnie zastanawiacie się, co też Suigetsu zrobił swojej siostrze, że ta tak się go boi. Ale nie zdradzę tego, jeszcze nie teraz :D
Dziękuję wszystkim czytelnikom! Do następnej!