czwartek, 26 września 2013

Rozdział 3: Tajemniczy nowy i czarny Rolls-Royce.

   Karin, wbrew zapowiedziom, nie przyszła wieczorem, co sprawiło, że martwiłam się jeszcze bardziej niż popołudniu w szkole. Choć przecież miała u mnie nocować, nie pojawiała się. Gdyby nagle zmieniły jej się plany, powinna przecież dać mi znać. Wystarczyło zadzwonić, co zresztą zawsze robiła, kiedy odwoływała nasze spotkania. Lecz tym razem telefon milczał jak zaklęty.  
   W głowie snułam okropne wizje tego, co mogło jej przeszkodzić w dotarciu do mojego domu. W takich sytuacjach wyobraźnia podsuwa najgorsze wersje zdarzeń. Moja także postępowała zgodnie z tą regułą, także wciąż niepotrzebnie podsycałam swoje zatroskanie. Kiedy zaczęłam się już poważnie martwić, tak, że byłam skłonna wybiec z mieszkania i szukać jej po całym mieście, dostałam sms'a:
   „Przepraszam Sakura, nie przyjdę. Mamy się przygotowywać na powrót brata. Rodzice urządzają przyjęcie.”
   Uspokoił mnie trochę, lecz wolałabym, żeby była tu ze mną. Tylko dlaczego? Przecież u siebie w domu, wśród bliskich jej osób, z rodziną – tam powinna być bezpieczna. Najbardziej smutny był fakt, że „powinna”, a ja nie byłam co do tego taka pewna. Może właśnie to tak bardzo mnie niepokoiło.
   Gdy rano przyszłam do szkoły, Karin była jeszcze nieobecna. Czekałam na nią na parterze wraz z Hinatą, która z kolei wyczekiwała nadejścia Mayumi – jej przyjaciółki. Próbowałam ją zagadać i poplotkować trochę, o jakichś nic nie znaczących rzeczach, by rozluźnić atmosferę, ale rozmowa rozsypała się całkiem, gdy dziewczyna dostrzegła na horyzoncie grupkę chłopaków z równoległej klasy. Przeszli tuż obok, nie zwracając na nas uwagi, mimo tego Hinata zrobiła się czerwona jak burak, jak gdyby zawstydziła ją sama ich obecność. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że moja koleżanka, odkąd tylko pamiętam, była nadzwyczaj nieśmiała osobą. Z roku na rok stawała się coraz bardziej otwarta i towarzyska, widać było, że zmienia się pod tym względem na lepsze, ale i tak zawsze to ona uchodziła za tą najspokojniejszą i najcichszą. Nigdy jednak nie zdarzało się, by reagowała tak na chłopaków z naszej klasy. Czy w ogóle na innych, jeśli nie odzywali się do niej lub nie zbytni nie zwracali uwagi.  
   Kobieca intuicja podpowiadała mi, że coś tu nie pasowało... To nadmierne zawstydzenie Hinaty było zdecydowanie podejrzanie. Nikt, nawet ona, nie czerwieni się jak najdojrzalsza wiśnia z powodu jakichś chłopaków. Nie przyglądałam się tamtej grupce zbyt uważnie, więc nie wiedziałam, kto dokładnie był wśród nich, ale wyczuwałam, że znajdował się tam ktoś ważny dla dziewczyny. Czyżby jej obiekt westchnień? Z tego co wiedziałam, Hinata nie miała chłopaka. To jednak nie oznaczało, że nie była w nikim zakochana. Nigdy nie interesowały mnie plotki na temat innych ludzi, dlatego też nie zdziwiłoby mnie moje niedoinformowanie, ale być może w klasie istniały jakieś pogłoski na ten temat.  
   Postanowiłam zaryzykować, chociaż nie liczyłam na to, że się czegoś dowiem.
   - Hianta, wszystko w porządku?
   - T-tak – odparła, spoglądając na mnie nieco spłoszonym wzrokiem. Musiała domyślić się, że zauważyłam jej nietypową reakcję.
   - Wśród tych chłopaków był ktoś, kto ci się podobał? - zdawałam sobie sprawę z tego, że takie pytanie ją o to prosto z mostu, to może nie najlepszy pomysł, ale byłam najzwyczajniej w świecie ciekawa, czy moje przypuszczenia są słuszne.
   - Sakura... więc to aż tak bardzo widać? - spytała zlęknionym głosem. – Ale nie powiesz nikomu?  
   - Nie, no co ty! Nie powiem, ja nie z takich – uśmiechnęłam się do niej.
   Wyglądała, jakby odetchnęła z ulgą.
   - No... tak, tam był... koś... kto mi się podoba... - wybąkała ze spuszczoną głową, bawiąc się w międzyczasie koniuszkiem koszuli.  
   Już miałam zapytać o kogo konkretnie chodziło, ale zadzwonił dzwonek oznaczający początek pierwszej lekcji. Pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli na tym zakończę. Nie było sensu dalej męczyć Hinaty. W końcu to nie moja sprawa, nie powinnam ją zbytnio o to wypytywać. W dodatku ni stąd ni zowąd podbiegła do nas Mayumi i uściskała swoją przyjaciółkę. Jej włosy byłe w nieładzie, całe rozczochrane. Na pierwszy rzut oka widać było, że dziewczyna bardzo spieszyła się by zdążyć do szkoły na czas.  
   Ja również się z nią przywitałam i we trójkę poszłyśmy do sali. Jak się później dowiedziałam, Mayumi zaspała i musiała biec całą drogę, stąd jej niedbały wygląd.
   Cała klasa czekała, aż nauczyciel wreszcie się pojawi. Spóźniał się, co było do niego niepodobne. Zazwyczaj nasz nauczyciel matematyki wchodził do klasy równo z dzwonkiem lub krótko po nim.
Dlatego też to on najczęściej musiał czekać aż wszystkie osoby dotrą na jego lekcję. Podczas naszych zajęć, nie zdarzyło się jeszcze, by spóźnił się więcej niż pięć minut, także wszyscy byliśmy trochę zdezorientowani.
   - Może zachorował?
   - Albo ma jakieś zebranie?
   - A może miał wypadek? - w sali słychać było zaniepokojone lub pełne nadziei szepty, w zależności od tego, jaki stosunek do nauczyciela miał dany uczeń.
   W momencie, kiedy mówiłam do koleżanki siedzącej za mną, że pewnie przyślą nam zaraz jakieś zastępstwo, drzwi otworzyły się i stanęła w nich Karin. W ręku ściskała swoja torbę. Omiotła wzrokiem klasę, a gdy nie dostrzegła w niej nauczyciela, bez słowa ruszyła do swojej ławki. Wyjęła swoje przybory lecz trochę zbyt mocno rzuciła na blat zeszyt, który przejechał po śliskiej powierzchni i ostatecznie zsunął się na podłogę. To mi wystarczyło, bym zorientowała się, jak bardzo jest dziś roztrzepana i poddenerwowana.
   Podniosła zeszyt i usiadła, przysuwając się bliżej do ławki.
   - Karin, wszystko gra? – powiedziałam cicho, gdy do niej podeszłam.
   - Można tak powiedzieć - westchnęła. – To już dzisiaj. Już nie wiem, co mam robić...
   - Pisał coś jeszcze?  
   Obejrzała się niepewnie, czy nikt nikt oprócz mnie nie słucha.
   - Tak.
   - Co tym razem?
   - Pytał, czy nadal kolekcjonuje perfumy. Ale wydaje mi się, że nie powinnam się tym przejmować, prawda? - spytała z nadzieją w głosie.  
   - Tak – mówiłam to co chciała usłyszeć, by ją uspokoić – to nic takiego. To na pewno nic nie znaczy.  
   Nie mogłam dłużej rozmawiać z Karin, bo nauczyciel pojawił się niespodziewanie. Było już piętnaście minut po dzwonku. Wszyscy, którzy nie siedzieli na swoich miejscach, w tym także ja, szybko pobiegli do swoich ławek i usadowili się krzesłach. Pan Iruka podszedł do nauczycielskiego biurka i jak zwykle oparł o jego bok swą skórzaną teczkę. Odkaszlnął, po czym oparł się dłońmi o krawędź biurka.  
   - Przepraszam za spóźnienie – zaczął, rozglądając się po całej klasie – ale coś mnie zatrzymało. A teraz, zanim przejdziemy do tematu lekcji, chciałbym coś ogłosić. Otóż, od dzisiaj do waszej klasy dołączy jeszcze jeden uczeń. Sai, pozwól! - zawołał.
   Zza drzwi wyszedł wysoki, dosyć chudy chłopak. Dłonią odgarnął z czoła nieco przydługą grzywkę. Tym co w jego wyglądzie od razu rzucało się w oczy, była bardzo blada cera. Można by nawet pomyśleć, że ta bladość miała w sobie coś niezdrowego i odpychającego, gdyby nie fakt, że czarny kolor włosów, kontrastował z nią w atrakcyjny sposób.
   Stanął przed tablicą, zwrócony w kierunku zaciekawionej klasy. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Usta tworzyły niemal prostą linię, przez co nie mogłam rozpoznać, czy uśmiechał się, czy wprost przeciwnie – był smutny. Nie mówiąc już o jakichkolwiek innych uczuciach. Jeśli był zdenerwowany lub zawstydzony, tego również nie dawał po sobie poznać, a jego aparycja w żaden sposób tego nie zdradzała. Przez ten bez zupełnie neutralny wyraz twarzy, początkowo wydał mi się trochę... pusty i zimny.  
   Spod krótkich rzęs spoglądały jego ciemne, niemal czarne oczy, które wydawały posiadać w sobie jakiś nieznany błysk, nadający mu tajemniczości. Gdy przypadkowo popatrzyliśmy na siebie nawzajem, na krótki, prawie niezauważalny moment, zatopiłam się w jego spojrzeniu. Wtedy przypomniałam sobie stare powiedzenie: „oczy są zwierciadłem duszy” i wreszcie odnalazłam w nim sens. W przypadku Saia ta mądrość sprawdzała się w stu procentach, bo jeżeli cokolwiek mogło go zdemaskować, to jedynie oczy.
   - No, Sai, śmiało. Przedstaw się klasie – Iruka zwrócił się przyjaźnie do nowego ucznia.
   Na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech, lecz wyglądał nienaturalnie, jak gdyby został wymuszony. Kiedy zaczął mówić, zmrużył oczy i ukłonił się.
   - Nazywam się Sai Nakazawa. Miło mi was poznać. - W sali dało się słyszeć głosy innych, witające nowego kolegę.
   Nauczyciel odczekał chwilę, jakby oczekiwał na to, że Sai doda coś jeszcze. Gdy tamten nie kontynuował, pan Iruka postanowił go zachęcić do zdradzenia czegoś więcej na swój temat.
   - Dobrze Sai. Może powiesz nam jeszcze skąd przyjechałeś? Mógłbyś też powiedzieć nam coś więcej o sobie, jeśli chcesz. Na pewno wszyscy są ciekawi.
   - Przyjechałem z Kobe. Wcześniej uczyłem się w jednym z tamtejszych liceów. Razem z rodzicami przeprowadziliśmy się tutaj ze względu na ich pracę – odpowiedział rzeczowo.
   Nauczyciel matematyki zrozumiał widocznie, że ma do czynienia z niezbyt rozmowną osobą, więc postanowił nie męczyć go dłużej. Znając go, pewnie pomyślał, że chłopak i tak był już dostatecznie zestresowany znalezieniem się w centrum uwagi i stąd wynikała jego nieśmiałość. Tak, pan Iruka zawsze miał jak najlepsze zdanie o swoich uczniach i prędzej stwierdziłby, że ktoś jest skryty i zamknięty w sobie niż zadziera nosa. Taki był właśnie nasz nauczyciel matematyki.  
   Na przerwie rozmawiałam z Karin. Nic się nie zmieniło. Nadal bała się i już na odległość dało się wyczuć od niej zdenerwowanie. Lecz nawet ona przez moment zapomniała o problemach i widocznie wyluzowała się, kiedy prawie wszystkie dziewczyny z naszej klasy, a także nasza dwójka, urządziły pogawędkę na środku sali. Rozmawiałyśmy, a raczej bez skrupułów obgadywałyśmy naszego nowego kolegę, nie pozostawiając na nim choćby suchej nitki. Wszystkie wspólnie orzekłyśmy, że ma w sobie to „coś”, co oznaczało, że biedny chłopak nie będzie miał życia... wróć! Nie opędzi się od dziewczęcych serc i czułych spojrzeń już do końca roku szkolnego. Wstyd się przyznać, ale choć zazwyczaj nie przyłączałam się do takich pogaduszek i mało interesował mnie ktokolwiek spoza kręgu dobrych znajomych, tym razem, nawet ja z ogromnym zainteresowaniem i wypiekami na twarzy wymieniałam swoje spostrzeżenia na temat „tego nowego chłopaka”. Bądź co bądź, przystojnego...
   Lekcje zakończyły się, co jednak nie wróżyło nic dobrego. W końcu dzisiaj był jeden z najgorszych dni dla mojej przyjaciółki. Gdy tylko zadzwonił dzwonek, zobaczyłam jak Karin trzęsie się ze strachu. Nie był to przyjemny widok, a ja aż zaciskałam pięści ze złości. Gdybym tylko potrafiła jej jakoś pomóc... Ostatecznie, po rozmowie, która była trudna także dla mnie, bo sama nie miałam pojęcia, co powiedzieć, udało mi się ją odrobinę uspokoić.
   - Wiesz Sakura, może naprawdę nie będzie tak źle. Spróbuję się trzymać od niego z daleka, tak jak powiedziałaś – mówiła, gdy sznurowała już drugi but.
   - I bardzo dobrze. Wiadomo, że nie uda ci się uciec od niego zupełnie, ale przynajmniej staraj się nie zbliżać do niego, jeśli to nie będzie konieczne. I nie zostawaj z nim sam na sam! - radziłam.
   - Postaram się.
   - Najlepiej będzie, jeśli będziesz trzymać się rodziców albo dziadków... no wiesz, kiedy będą w pobliżu. I kiedy on także tam będzie.
   - Ale wiesz, że oni...
   - Tak, tak! A gdyby zrobiło się naprawdę źle, dzwoń do mnie. Albo przyjdź. A najlepiej to i jedno i drugie.
   - Dzięki Sakura. Przynajmniej na ciebie mogę liczyć.  
   Trochę czasu zeszło nam, kiedy tak rozmawiałyśmy. Większość uczniów zdążyła już opuścić budynek i wokół zrobiło się dziwnie cicho. Pojedyncze osoby w milczeniu schodziły na parter i zmieniały buty lub nakładały kurtki. Każdy, nawet najmniejszy szelest materiału lub stukot kroków wysuwał się na pierwszy plan. To aż dziwne, że kiedy było tam więcej ludzi, w ogóle nie zwracało się na to uwagi. Na szczęście po chwili szłyśmy już przez szkolne podwórze w kierunku bramy.  
   - Myślisz, że pytał o te perfumy dlatego, że chce podarować mi jakieś? - zapytała nagle Karin, znowu wracając do tematu swojego starszego brata.
   - No nie wiem... – odparłam zgodnie z prawdą. - Pewnie tak. Długo go nie było, to może chce dać wam jakieś prezenty. Dla twoich rodziców pewnie też coś szykuje – uśmiechnęłam się do niej, lecz złe przeczucia nie opuszczały mnie nawet na chwilę. Nie chciałam jednak dodatkowo stresować Karin. Dziewczyna i tak przez to wszystko nie czuła się najlepiej.
   - Bo wiesz Sakura, kiedyś, dawno temu... to od niego dostałam pierwsze perfumy. Pamiętam je do dzisiaj. Pachniały ślicznie, truskawką i arbuzem. Uwielbiałam je. Tak strasznie się wtedy z nich cieszyłam... A potem zaczęłam je zbierać. – W jej oczach zobaczyłam łzy, jednak dzielnie nie pozwalała im wypłynąć. - Ale buteleczkę po tamtych zostawiłam, chociaż zużyłam je bardzo szybko. Trzymam ją w skrzyneczce, pod łóżkiem, razem z innymi ważnymi rzeczami.
   - Tak, wiem. Pokazywałaś mi je kiedyś.  
   Byłyśmy już przy bramie. Jeszcze chwilę temu, kiedy dopiero miałyśmy się z nią zrównać, jakby znikąd spłynęła na mnie nagle fala niepokoju. Nie wiedziałam co oznacza i zignorowałam ją, choć przez to dziwne uczucie dostałam gęsiej skórki. Jednak wkrótce miałam tego pożałować.  
Usłyszałyśmy głośny pisk opon i od razu obejrzałyśmy się w lewą stronę, skąd też dochodził ten nieprzyjemny dźwięk. Jakiś samochód, który do tej pory stał zaparkowany parędziesiąt metrów dalej, nagle ruszył i jechał w naszym kierunku dosyć szybko, zważywszy na fakt, że nie przebył zbyt długiej drogi i nie miał czasu rozpędzić się za bardzo.  
   Pierwsze co przyszło mi do głowy, to jedno słowo: wariat. Bo kto inny mógłby robić coś takiego i w jakim celu? Chyba tylko po to, by się popisać lub zaspokoić swoje wygórowane ego.  
   Jednak zaraz przekonałam się, że być może moje myśli nie były tak dalekie od prawdy. Samochód w ciągu kilku sekund zatrzymał się przed nami. Wszystko działo się tak strasznie szybko, że później ciężko mi było przypomnieć sobie, co się tak właściwie stało.
   Auto należało do tych luksusowych. Nie znałam się zbyt dobrze na markach, ale na pierwszy rzut oka widać było, że to jedno z tych bardzo drogich, na które przeciętnego zjadacza chleba nie będzie stać nigdy. W dodatku zamiast typowego znaczka, z przodu maski znajdowała się jakaś srebrna figurka. Pojazd miał czarny lakier, który błyszczał, jakby ktoś dopiero go wypolerował.
   Jedna z przyciemnianych szyb, które uniemożliwiały zobaczenie, kto znajdował się w środku, nagle odsunęła się powoli. Wraz z Karin stałyśmy i gapiłyśmy się na nią. Prawdę mówiąc, nie wiedziałyśmy co się dzieje, dlatego też nie uciekałyśmy w popłochu ani nie zareagowałyśmy w jakikolwiek sposób. I to był nasz błąd.
   Szyba „opadła” i zobaczyłyśmy w niej młodego mężczyznę. Od razu w oczy rzucało się to, jak bardzo przystojny był. Bez problemu mógłby uchodzić za jakąś gwiazdę lub celebrytę, a znajdując się w takim pojeździe, to wcale nie wydawało się niemożliwe. Miał jasne, niemal białe włosy sięgające mu do ramion. Ubrany był w elegancki, ciemny garnitur, a przynajmniej górę od niego, bo całości nie udało mi się dojrzeć. Ciemnofioletowy krawat był natomiast dobrze widoczny na tle białej koszuli. Gdy spojrzał na nas, zobaczyłam jego purpurowe oczy i w tamtym momencie, olśniło mnie.
   - Karin, uciekajmy! - zdążyłam powiedzieć głośno i pociągnąć Karin za rękaw. Ta nawet nie drgnęła. Stała jak osłupiała i wpatrywała się w odsuniętą szybę jak zaczarowana. Mówiłam do niej cały czas, ale jakby mnie nie słuchała.
   - Witaj siostrzyczko! - usłyszałyśmy radosny, ciepły głos wydobywający się z wnętrza samochodu. - Przyjechałem po ciebie, cieszysz się? Tak dawno się nie widzieliśmy!
   Moja przyjaciółka nie wypowiedziała nawet słowa. Cały czas patrzyła się, jak zaczarowana i ani drgnęła. Nadal nie reagowała na moje słowa, co trochę mnie przerażało. Wyglądała, jakby ktoś ją zahipnotyzował.  
   - Chyba trochę cię zaskoczyłem – stwierdził, widząc jej reakcję. - Wsiadaj – powiedział. To nie zabrzmiało już tak wesoło, ale zdecydowanie bardziej stanowczo i ostro. Drzwi do auta otworzyły się, chyba automatycznie.
   - Ona nigdzie z tobą nie pójdzie! Zostaw ją w spokoju! - wrzeszczałam na niego, lecz nie wyglądał jakby się choć trochę tym przejął. Zauważyłam, jak tylko machnął na mnie ręką w geście ignorancji. Wróciłam więc do starej strategii.
   - Karin, nie, proszę, nie musisz tego robić – błagałam, trzymając ją za ramię. Starałam się przemówić jej do rozsądku, ale ona, ku mojemu zdziwieniu, nagle wyrwała się z mojego uścisku i wsiadła do samochodu na miejsce pasażera nawet na mnie nie patrząc. Za to jej brat obdarzył mnie swoim spojrzeniem. Nim drzwi się zamknęły ujrzałam jak patrzy na mnie co najmniej złowrogo, aż przeszedł mnie dreszcz.
   Gdy samochód odjeżdżał, mimowolnie krzyknęłam jeszcze:
   - Karin! Karin...
   W tamtym momencie ogarnęła mnie ogromna wściekłość. Dlaczego jej nie zatrzymałam? Dlaczego nie zrobiłam czegoś więcej? Mogłam siłą zaciągnąć ją do szkoły albo gdziekolwiek indziej. Co z tego, że by się opierała? To dla jej dobra! Przecież nie wiadomo, co teraz mogło jej się stać! No i dlaczego Karin tak posłusznie wsiadła do jego samochodu? Przecież ona tak strasznie bała się go...
   Złość wzrastała z każda chwilą, które wydawały się być wiecznością. Tak naprawdę, było to tylko parę sekund, ale mi wydawało się, jakbym stała tam co najmniej od paru godzin. Wciąż widziałam przerażoną Karin i wzrok jej starszego brata. Zdałam sobie sprawę, że nienawidzę go.
   Miałam ochotę kogoś uderzyć. Zniszczyć coś. Kopnąć. Zadać ból. Nie wiedziałam, skąd się to brało, ale czułam w sobie narastającą agresję.  
   Nienawidziłam go wtedy jak nikogo innego na świecie. I chyba pierwszy raz pomyślałam o kimkolwiek, że lepiej byłoby, gdyby nie żył. Jak on śmiał krzywdzić osoby, które kochałam?  
   Te wszystkie negatywne emocje, kumulując się w moim sercu sprawiły, że musiałam dać im upust. Dlatego też, choć początkowo nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, z moich oczu popłynęły łzy. Stałam tam, gdzie byłam wcześniej, gdy samochód odjeżdżał. Trzęsłam się ze złości i płakałam, w myślach przeklinając Suigetsu.  



   Najpierw usłyszałem jakieś krzyki przed bramą szkolną. Nie przejąłem się nimi, bo i po co? Często ludzie krzyczą, zupełnie bez powodu, kiedy lekcje się skończą i nawet ich trochę rozumiem. To całe siedzenie przez połowę dnia w ławce, prawie nieruchomo, potrafi zniszczyć człowiekowi psychikę. Sam też czasem mam ochotę wyjść i wykrzyczeć gdzieś w przestrzeń to co denerwuje mnie i boli. Krzyczeć głośno, bez ustanku, aż ochrypnę. Ale jeszcze dobrze się trzymam i jak na razie potrafię poradzić sobie z własnymi emocjami. Nawet ten przeklęty klub teatralny jakoś zniosę, choć przyznaję, momentami mam ochotę rzucić to, chociaż tak naprawdę jeszcze dobrze nie zacząłem.
   Szedłem dalej i gdy zbliżałem się do bramy, usłyszałem jeszcze raz dziewczęcy krzyk. Spostrzegłem też odjeżdżający samochód. Był całkiem niezły. Tak się składało, że Rolls-Royce to jedna z moich ulubionych marek i w przyszłości, planowałem sobie taki kupić. Jeśli tylko będzie mnie na niego stać.  
   Westchnąłem ciężko. Chyba najpierw musiałbym napaść na bank, albo... nie, z ich pieniędzy nie skorzystam.
   Podszedłem bliżej i zobaczyłem jakąś dziewczynę. Wcześniej nie mogłem jej dostrzec, bo kamienny mur zasłaniał mi jej postać. Cóż, nic nowego, w końcu to szkoła, lekcje się skończyły, uczniowie i uczennice wracali do swoich domów... Prawdę mówiąc, miałem dosyć dziewczyn jak na dzisiaj, zwłaszcza tych, które zaczepiły mnie na przerwie prosząc o to, bym zjadł z nimi lunch. Dziwne, że choć za każdym razem im odmawiałem, one ciągle uparcie próbowały.
   Miałem przejść obok niej tak jak zawsze, obojętnie, patrząc gdzieś w dal, by nie mogła złapać mojego wzroku. W końcu po co miałbym zaczepiać jedną z tych teoretycznie irytujących istot, które skutecznie uprzykrzały mi życie swoim nadmiernym zainteresowaniem.? Miałbym samodzielnie narażać się na kolejny dziwny chichot i próbę podrywu? Nie, zdecydowanie nie.
   Nigdy nie twierdziłem, że każda dziewczyna była taka, ani też, że każda padała jak mucha na mój widok. Nie uważałem się za ósmy cud świata, co to to nie! Ale niestety, w większości przypadków tak było...
   Dziewczyna nie kompletnie zwróciła na mnie uwagi. Patrzyła się w przestrzeń, nie reagując nie tylko na mnie, ale na cokolwiek. To wydało mi się nieco nienaturalne i... intrygujące. Zatrzymałem się by przyjrzeć się jej uważniej. Miała różowe, półdługie włosy. Musiała wyróżniać się nimi na tle innych, lecz nie pamiętałem bym spotkał ją wcześniej w naszej szkole. Oprócz tego wyglądała bardzo przeciętnie. Nie była brzydka, ale nie powiedziałbym, że była też jakoś szczególnie ładna. W dodatku zupełnie nie w moim typie.  
   Dostrzegłam, że nie patrzy się w tę przestrzeń zupełnie bezczynnie. Jej podbródek drżał, a pięści miała zacisnęła z całej siły, tak, że chyba paznokcie, u jednej z dłoni, wbiły jej się w skórę, bo zauważyłem czerwone krople krwi. Z zielonych oczu płynęły łzy. Początkowo pomyślałem, że może jest smutna. Może chłopak ją rzucił albo była zagrożona? Dziewczyny chyba reagowały na to przesadnie emocjonalnie, tak przynajmniej słyszałem.
   - Wszystko w porządku? - zapytałem, by powiedzieć cokolwiek. Nie wiem dlaczego to zrobiłem, może po prostu zainteresowała mnie swoją dziwną nieobecnością i brakiem reakcji na otoczenie. Tak to sobie później tłumaczyłem.
   Dziewczyna drgnęła, jakby przestraszyła się czegoś. Chyba wyrwałem ją z zamyślenia, bo spojrzała na mnie z zaskoczoną do granic możliwości miną.
   - Co? - zapytała, jakby nie bardzo wiedziała czego od niej chciałem i co się działo wokół.
   - Płaczesz – stwierdziłem. - Pytałem tylko, czy nic ci nie jest – starałem się, by to zabrzmiało jeśli nie łagodnie, to przynajmniej zwyczajnie.
   - Aha – chyba wreszcie coś do niej dotarło. - Nic mi nie jest! Daj mi spokój! - prychnęła wściekle, jakbym zrobił jej coś... tylko no właśnie, co? Też nie wiedziałem.
   Po tych słowach natychmiast ruszyła przed siebie. Mało brakowało, a popchnęłaby mnie na ulicę, bo chyba stałem jej na drodze. Zobaczyłem jeszcze jak wytarła łzy rękawem, a później dopiero wyciągnęła z kieszeni chusteczkę. Gdy zniknęła mi z oczu, ruszyłem w przeciwnym kierunku, do swojego domu. W drodze nie zawracałem sobie dłużej głowy tą dziwną sytuacją.  
   Musiałem przygotować się na wieczór. W końcu czekała na mnie nowa praca. Ciekawe, czy tym razem będzie w miarę normalna?

***
Pierwsze spotkanie Sasuke i Sakury za nami ^^ Teraz może być ich tylko więcej. 
Wydaje mi się, że ten rozdział też nie jest taki krótki. Starałam się, żeby był jak najdłuższy ;p
Pewnie zastanawiacie się, co też Suigetsu zrobił swojej siostrze, że ta tak się go boi. Ale nie zdradzę tego, jeszcze nie teraz :D 
Dziękuję wszystkim czytelnikom! Do następnej!

"Otwórz oczy, zobacz sam... przed nami mgła."